kami płótna. Na scenie stało dwanaście krzeseł giętych, pustych.
Wielohradzki przecisnął się do swego miejsca i zajął je, cokolwiek oszołomiony gorącem, zaduchem i oślepiającym blaskiem gazu, który bił płomieniami z brudnych kloszów, umieszczonych tuż przed poręczą balkonu. Usiadłszy, starał się odzyskać równowagę, gdy usłyszał nagle nosowy, nizki głos:
— Dobry wieczór!
Obok niego siedział Kafthan, urzędnik z namiestnictwa, rozrosły, silny mężczyzna, trzymający się pochyło, mówiący wolno, przeważnie rzeczownikami, i służący za pośmiewisko „panom z kasyna”.
Wielohradzki przywitał się z nim dość ozięble. Ogarnęła go złość, iż wypadek dał mu miejsce obok Kafthana. Bał się, aby „ci panowie” nie pomyśleli, iż on jest „dobrze” z Kafthanem. Śmieszności lękał się jak ognia. Zdawało mu się, iż samo sąsiedztwo Kafthana już na niego szyderstwo sprowadza. A widział ich dokładnie, rzucali się w oczy natychmiast każdemu wchodzącemu do sali teatralnéj. Mieli swoją własną lożę kasynową, tak zwaną „końską”, i siedzieli w niéj teraz dwoma rzędami, poddając pod światło gazu swe jasne twarze i nieposzlakowanéj białości bieliznę.
Wbrew zapewnieniom niektórych powieściopisarzy nie była to rasa skarlała ani nędzna. Owszem — twarze tych ludzi były regularne, doskonale odży-
Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/70
Ta strona została skorygowana.