Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/73

Ta strona została przepisana.

dy, była wprost śmieszna. Subtelnie banalny charakter Wielohradzkiego odczuwał te drobiazgi i truł się niémi fatalnie. Była to zawsze męka jego życia.
Muszka jeszcze nie przybyła. Spóźniała się tak zawsze i wszędzie, wchodząc ostatnia, wychodząc najpierwsza. Zjawiała się zawsze, gdy już przestano ją oczekiwać, i odchodziła, gdy jeszcze nie zdołano się na nią napatrzyć. Wielohradzki wiedział o tem, czekał, ale niémniéj czuł pewną gorączkę, która mu ciągle wzrok do niezajętych lóż ciągnęła.
Nagle na pustą scenę wypadło dwunastu czarno ubranych mężczyzn, z których połowa była olbrzymiego wzrostu, a połowa dziwacznie mała. Jeden był tak otyły, iż wlókł się na ostatku, śmieszny w swych trykotach czarnych i krótkiéj kurteczce. Inny, malutki i chudy przerażająco, miał nogi jak dwie zapałki. Kostyumy ich były nędzne, welwetowe zrudziałe; twarze — pospolite, bez żadnych cech charakteru południowców.
Usiedli na krzesełkach, porwali za mandoliny i zaczęli brzęczeć jakieś melodye.
Nastąpiło rozczarowanie.
W lożach wzruszano ramionami. „Estudiantina“ zawiodła! niémniéj przeto las lornetek skierował się na scenę. Hiszpanie grali ciągle, zapatrzeni w struny swych mandolin. I już powoli oswajano się z nimi. Zaczęto nawet przyznawać, iż Pompillos jest interesujący a mały Madrillos bardzo zabawny. Lecz co