Wielohradzkiemu zmierzał. Krzesło po za Tadeuszem właśnie opustoszało. Stanio zajął je i ku Wielohradzkiemu się pochylił.
— Jak się masz!...
Wielohradzki kwaśno odparł:
— Dobrze! cóż to?... masz do mnie jakiś interes?
— Tak!... chciałbym, ażebyś w przyszłym antrakcie wyszedł na korytarz.
Wielohradzki w téj chwili wyobraził sobie, że to Muszka wydelegowała Stania. Uznał za stosowne podrożyć się.
— Nie wiem!... prawdopodobnie wyjdę zupełnie z teatru po Estudiantinie... nudzę się!...
Mówiąc to, odwracał się plecami do Wojsy, który teraz stał się uśmiechnięty, odwrócony twarzą ku Staniowi, czekając dobrego słowa ze strony młodego arystokraty.
Za kurtyną zaczęły brzęczeć mandoliny.
Stanio powstał z miejsca i z jedną ręką w kieszeni od spodni kierował się ku wyjściu.
Miał maniery dziwaczne, nawpół rubaszne, nawpół dystyngowane, i chwilami robił wrażenie stajennego parobka, przebranego w wykwintną odzież.
— W każdym razie liczę na ciebie... po Estudiantinie wyjdź na kurytarz... będę czekał... — wyrzekł, przechylając się przez poręcz ku Wielohradzkiemu.
Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/81
Ta strona została skorygowana.