Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/84

Ta strona została przepisana.

bal w całém słowa tego znaczeniu. Chodzi teraz o to, aby Wielohradzki przyjął prowadzenie tańców i zajął się przyborami do kotyliona. Trzeba wymyślić jakieś figury, dekoracye, enfin, urozmaicić i uświetnić zabawę...
Otaczali go teraz dokoła wytworni, grzeczni, mówiący pomału i dobrze, zaokrąglonemi frazesami. Bila od nich jedynie woń doskonałéj wody kolońskiéj, i to użytéj w niezmiernie dyskretnéj dozie.
Wielohradzki, oszołomiony, porwany swoją manią, upomniał już o Fikalskim i o swoich postanowieniach.
— A rozmiary sali? — zapytał, marszcząc brwi i gryząc usta.
Stanio mu coś odpowiedział, lecz on nie dosłyszał jego odpowiedzi, tak go przed chwilą wypowiedziane przez niego samego słowa niémile targnęły.
Mimowoli powtórzył frazes Fikalskiego. Spojrzał na stojących dokoła mężczyzn, sądząc, iż spotka się z ironicznemi uśmiechami, źle ukrywanemi pod maską chłodnéj grzeczności. Lecz oni zdawali się nie spostrzegać jego zakłopotania. Jeden tylko hrabia Charłupko, brat pięknéj Orzeckiej, duży rozłosły blondyn o olbrzymich cygańskich źrenicach, patrzył z góry na Wielohradzkiego i zdawał się przeżuwać jakieś szyderstwo w złotych kędziorach swéj brody.
Wielohradzki próbował oponować.
— Dlaczegóż ja?... — pytał niepewnym głosem —