Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/9

Ta strona została przepisana.

Złoto haczyków, ciemna chorobliwa massa kauczuku zagrały w blaskach wschodzącego słońca.
J’ irai seul!.. — dodał z komiczną rezygnacyą.
— Żegnam hrabiego!..
— Żegnam! żegnam!..
Melunio rączkę, podobną do ręki kościotrupa, lecz starannie opiętą w jasną rękawiczkę, z fałd peleryny wysunął.
Wielohradzki, widząc ten giest, swą prawą dłoń już wyciągnął.
Lecz Melunio kilka razy tylko swą ręką w powietrzu potrząsł, nie podając jéj bynajmniéj Wielohradzkiemu.
— Żegnam!..
Zawrócił się i sztywno, prosto, skrzypiąc lakierkami, iść zaczął.
Za nim wlókł się tren płaszcza, zgarniając kurz uliczny i świeże kałuże wody, ociekłe z konewek i dzbanków sług, które co chwila przebiegały wzdłuż chodników przechylone, zaspane, z roztarganemi włosami, pełnemi pierza i zardzewiałych szpilek.
Wielohradzki szybko iść zaczął pod górę ulicy, mruknąwszy przez zaciśnięte zęby:
— Stara mumia!..
Myśl, iż „stara mumia” nie podała mu ręki, wprowadzała go w zły humor. Gryzł ładne różowe usta, palcami miął kieszenie palta. Błękitne oczy, duże, wypukłe, lecz mimo to dość sprytne, biegały teraz ze