Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/97

Ta strona została przepisana.

gendy, świeże masło, frak ładnie skrojony i wytworne towarzystwo.
Nie miał żadnych potwornych ani zwyrodniałych zachcianek, dalekim był od gorzkiego pessymizmu, pomimo, iż bynajmniéj nie był optymistą.
Posuwał się po szachownicy życia jak zbyteczny pionek, który jednak nieraz służyć może do zamaskowania pustego miejsca. Wiatr lotosu kołysał nim na prawo i lewo — dłoń matki usuwała mu z pod nóg przeszkody. Ze wspaniałych salonów wpadał nagle do nory czystéj lecz biednéj, nazwanéj jego domem. Miał ciągle olśnienie krótkowidza, wtrąconego do piwnicy i wyrzuconego w snop słonecznych promieni. Nie miał czasu nawet zastanowić się nad swém położeniem. Był Twardowskim społecznym, zawiészonym między niebem a ziemią. Ave Maria ocaliło czarownika, Ave Maria pracy jego matki i próżność jéj utrzymywała go na tych pasach tanecznych, które kołysały nim w społecznéj przestrzeni. Przywykł do tego kołysania, i dopiéro w chwili zbliżania się do Muszki zaczął szarpać się, nie czując gruntu pod stopami. Lecz było to jeszcze poczucie niewyraźne, do którego przyznać się przed sobą nie chciał.
Przestał jednak czytać powieści historyczne i miał nierówny apetyt. Coraz częściéj spoglądał na oświetlone okna kasyna, do którego na członka dostać się nie mógł.
Zaczęło go już coś gryźć pod sercem i chwilami