Strona:Gabriela Zapolska - Ósma klasa.djvu/4

Ta strona została przepisana.

w błyszczące klamerki, przypadł i pozostał u nich, wierny rab, przepełniony korną nienawiścią, zmagających się ze sobą w wieczystej walce — płci.
— Czem mogę paniom służyć?
Nastał popłoch.
Zesunęły się trwożne, białe zęby zaczęły przygryzać wargi młodziuchne, nóżki poruszać się na posadzce.
Rózik, Ada, Minia, Ceśka zaniepokoiły się. Uczuły słuszność pytania, lecz decyzya odpowiedzi przyjść nie chciała. Pensyonarki zdławiły kobietki i pogrążyły je. Nawet negacya Mini bladła pod szkocką kokardą jej kapeluszyka. — I na chwilę zdawało się, że pyszna aureola otaczająca czarne pukle Zuzika, jakby była mniej złotą i mniej bizantyjską. — Płochliwość ogarnęła ten drobiazg i zacierała słabe zaczątki aroganckiej wielkoduszności.
— Mów... mów ty Zuzik...
Widocznie archanioł — Zuzik był generalnym mówcą całej partyi. — Ku niemu zwróciły się rozpaczliwe spojrzenia. — Ku niej, tej dumnej, zwróciło się ponowne pytanie Mikusia.
— Czem mogę pani służyć? —
Bawił się ich zakłopotaniem, czuł się wyższy, silniejszy nad tem stadkiem kobiet, — rozumiał całe masy chytrości, kłamstwa, zdrady, okrucieństwa, które mają w zapasie na drogę życia. Wiedział, że gdy dane będzie im wyrzucić ze siebie te cnoty na teren płciowej walki — one staną się silniejsze, i wykażą siłę nadprzyrodzoną, nieznającą lęku. Dziś — one się trwożyły przed nim i dławiły słowami.
Wyprostował się, zmrużył oczy — czekał.
Niedługo.
Bo oto — od wzroku jego, musiała iść ironia przewagi męzkiej i to podziałało na dziewczynki uspokajająco. — W jednej chwili, opanowały się. Poszedł ten prąd od Mini, która szaloną szybkością już wznieciła w sobie jakby przygasłą zdolność ironizowania i z nadętej postaci Mikusia tworzyć zaczęła karykaturę. — Spojrzała po koleżankach zimnym, stalowym wzrokiem. Jednocześnie warga jej wydęła się w sposób fatalny. — Cały jad i pogarda skoncentrowały się w kącikach tych ust. Podała je innym dziewczętom, jako antidotum przeciw obawie mężczyzny. Było to Bractwo, tak zgrane ze sobą, tak pojmujące się doskonale, że w jednej chwili Zuzik podniosła dumnie swą wspaniałą głowę, — a na różowej twarzyczce Ady, zabłysła cała krasa zmysłowej, wdzięcznej lalki. — Tylko Ceśka pozostała neutralna i szara.
Lecz — to nie miało znaczenia.
Przełknąwszy kilkakrotnie ślinę, odezwała się wreszcie Zuzik.
— My tutaj w delegacyi...
Mikuś zatarł ręce.
— Pięknie. — Ale w czyjem imieniu?
— Naszej klasy.
— Której i gdzie?
— Ósmej.
Jak tryumfalna fanfara zabrzmiała ta »ósma« klasa, w ścianach redakcyi.
— Ale... gdzie?...
— W pensyonacie pani Węsierskiej... na Ochronek.
— A... tak... na Ochronek. — Pięknie... Ale czem mogę służyć?...
Zapadło znów milczenie. — Widocznie zachodziły jakieś trudności. — Nóżki zaczęły znów dreptać w miejscu, po posadzce. — Ada miała na twarzy wypieki i przypominała słynną blondynkę Chapelaine’a, którą Mikuś podziwiał erotycznie, na ścianach Luksemburskiego muzeum w Paryżu.
Uderzyło go to i usposabiało coraz milej do tego szeregu dziewczątek, wykwitłych nagle przed nim w stęchliznie rozpolitykowanego dziennika, jak grządka wiosennych tulipanów.
— Niechże się panie uspokoją...
Zaproponował im krzesła. Teraz zwracał się do Ady. Inne go niepokoiły, Minia mieszała, w Zuziku czuł nadto pychy. — Cesia dlań nie istniała.
Telefon zadzwonił.
Mikuś podskoczył.
— Panie pozwolą?
Jakaś reklamacya na podstawie paragrafu 19. — Mikuś pochylony przed telefonem, robi łamiańce. »Całuję rączki« — odchodzi z powodzeniem. — Mikuś słyszy za plecami szepty dziewczątek. — Jakiś przyciszony chichot. I nagle przychodzi mu na myśl, że jest śmieszny, niezgrabny, że jest zbyt tłusty, — że garnitur, z którego był tak dumny, źle zapewne leży. — Drętwieje przy owym telefonie. Kłania się w jego paszczę machinalnie i z ciężkością odwraca się.
Nie omylił się.
Oto dziewczęta rozbawione, okrutne, rozśmieszone.
Oczy się im świecą, — wargi drżą ze śmiechu, one są teraz górą, zapuszczając na niego, złośliwe haczyki swych wędek. Mikuś czuje, że nie będzie miał odwagi przejść przez pokój i ukryć się po za swój stół. Tam byłby bezpieczny. — Tak — wystawiony całą swą osobą na krytyczne, świdrujące spojrzenia tych małych kobietek, traci zupełnie pewność siebie.

(D. n.)