Strona:Gabriela Zapolska - Ósma klasa.djvu/6

Ta strona została przepisana.

Chichot — konający na zmartwiałych ustach Ceśki.
Jedynie Zuzik ogarnia szybko sytuacyę. Dostrzegła echo uśmiechu na twarzy Mikusia. — Sytuacya seryo zaczyna przemieniać się, jakby w jakiś pół dziecinny, pół salonowy nastrój.
Pręży się i biust swój jeszcze płaski pod lekką tkaniną swej czarnej sukienki, czyni jakby ważnym i pełniejszym.
— Więc my o ten paszkwil... ponawia już mniej pewnym głosem.
Mikuś patrzy znów na dziewczęta, szeroko rozwartemi źrenicami.
— Jakto? więc panie na seryo?
Archanioł Zuzik, uczuł się jakby dotknięty.
— Naturalnie, że na seryo. — Myśmy prosiły przełożonej, żeby go usunęła do małych, a nam dała kogoś innego, ale ona słyszeć o tem nie chce. Więc, uradziłyśmy (cała ósma klasa), że koniecznie musi pojawić się paszkwil, w jakimś dzienniku i wtedy z pewnością ten pan z lekcyi wyleci...
— Proszę pań... proszę pań... bełkocze przerażony Mikuś.
— I pan musi to zrobić, panie redaktorze, twierdzi despotycznie archanioł.
— Pan musi... szepce różowa, ziejąca ze siebie wiosenne ciepło, dziewczęcego piękna Ada.
— Pan musi... drga w kącikach ust, złośliwej Mini.
Ceśka nic nie mówi. Tylko tępo powtarza falę rozkazu, swym cofającym się wzrokiem.

Lecz oto dzieje się rzecz nieobliczona.
Mikuś jest młody. I przeto nie reaguje do tego stopnia na siłę młodości, aby zapomniał się i zatracił zupełnie.
Mógł uledz pierwszemu wrażeniu, spragniony piękna, w tej nudnej, szarej egzystencyi redakcyjnej. — Lecz na to, aby zatracił indywidualność własną, stał się zabawką, narzędziem, — na to trzeba było czegoś więcej, jak dalekie oddziaływanie wiosennych prądów ciał młodych i czaru nieświadomych arkanów życia duszyczek.
Gdyby Mikuś miał twarz pooraną zmarszczkami, zgarbione plecy i drżące ręce, wszedłby z deputacyą ósmej klasy w jakieś przedwstępne parlamentacye. Lecz Mikuś był zdrów, młody, — upajał sam młodością świeżą i jasną.
Nie potrzebował ich młodości.
Była ona dla niego za silną i za słabą. Wzrok jego padł na pakiecik ciasteczek, któremi miała się nad wieczorem karmić jego kochanka.
I ta wydała mu się kobietą...
A to — ta grządka tulipanów — to były cztery małe pajacyki.
Ona nie drwiła z niego. Był dla niej piękny, zgrabny, cudny...
Nigdy nie złapał jej wzroku, na szyderstwie. Ona z pewnością zachwycać się będzie, jego kamizelką.
I oto — Mikuś oderwał się od telefonu. Przeszedł szybko przez pokój, — wielkimi krokami, nie chowając brzuszka. Przeciwnie nadymając go. Nic go nie obchodziły te śmieszne pensyonarki, stojące przed nim, z czelnem żądaniem pisania... paszkwilu.
Gdy ulokował się po za stołem, — pewność jego jeszcze bardziej wzrosła. Oparł się o rozłożoną encyklopedyę. Z przymrużonych oczów posłał wzrok, we drzwi.
Nie miał bowiem jeszcze odwagi, spotkać się prosto z czterema parami źrenic, które przed chwilą jeszcze, wprawiały go w zmieszanie.
— Czy panie wogóle wiedzą, co znaczy słowo paszkwil?... — zapytał z całą ironią, na jaką zdobyć się był w stanie.
W głosie jego jednak musiało być już to opancerzenie mężczyzny względem kobiety, która spełniła jakiś beztakt, jakiś fałszywy krok, zdolny odebrać jej całą nad nim władzę.
Dziewczyny odczuły to natychmiast.
Wyprostowały się... cofnęły, jakby pod komendą baletmistrza.
Były zgubione. — Nie miały terenu pod stopami.
— Paszkwil! — podjął Mikuś, — to ohyda, to krzywda, uczyniona człowiekowi niewinnemu — to rzecz, w której ani prawy mężczyzna jak ja, ani uczciwy dziennik ręki przyłożyć nie może...
Podnosił głos do miarę swych słów. Widział jakie wrażenie robiły na dziewczętach. Widział zmniejszanie się pychy archanioła, blednięcie rumieńców Chapeline’a, wahanie się niepewne szkockiej ironii Mini.
W miarę, jak dziewczyny traciły swe wybitne cechy i dominanty ich kroku osobistego, nikł najzupełniej jakikolwiek łącznik, mogący Mikusia oddać pod ich władzę.
— I dziwić mi się tylko należy... ciągnął dalej — teraz już surowy, prawie ojcowski, — jak panie mogą przypuszczać, że w dziennikarstwie znajdzie się ktoś, mogący wysłuchać ich żądania. Najlepiej... radziłbym, wrócić na pensyę i tam zająć się nauką. — Prasa jest zbyt poważną instytucyą, aby miała służyć do zadowalniania osobistych rachunków, pomiędzy profesorami i uczenicami! — Gdy wymawiał te ostatnie słowa, uczuł