gnie szybko, nie trzymając się poręczy. Nagle, na zakręcie wpada jéj coś ciemnego pod nogi. To Sroczka wraz z synem swoim Kruciem powraca z nocnéj przechadzki do domu. Na widok kotów Kaśka zwalnia kroku. Przypomina sobie stłuczoną miskę i zgubione trzy centy. Zaczyna znów liczyć.
— Mąka dwadzieścia siedm, dwa zielone... nie, nie doliczę się nigdy...
Schodzi do bramy i zatrzymuje się jeszcze.
— Trzeba odkupić miskę — myśli zafrasowana. — Kosztuje najmniéj sześć szóstek, bo to „porcynalowa...”
Przed bramą czeka na nią wysoki, zgrabny chłopak. Osmolony, brudny, ale „przyścipny,” widać mu to z oczów. Stoi tuż przed latarnią i patrzy w sień ciemną... Nad nim czyste, pogodne niebo, zasiane milionami gwiazdeczek. Światło latarni wydaje się żółtém w porównaniu ze srebrnym blaskiem porozsiewanych w przestworzu brylantów. Chłopak nie patrzy wszakże w górę, lecz czeka niecierpliwie na tę powolną dziewczynę, a oczy śle na zwiady. Ona ciągle stoi w bramie zafrasowana. Liczy bezustannie, a mimo to trzech centów doliczyć się nie może.
Nagle chłopiec porywa się i wchodzi do bramy. Zadługo czekał, lada chwila bramę zamkną. Nie! z tą Kaśką trudno wytrzymać. I spotkawszy ją stojącą wśród bladego światła zawieszonéj u stropu latarki, gniewa się za opóźnienie. Ona wszakże nie tłumaczy się, lecz opiera zmęczoną głowę na jego ramieniu, a do piersi ciśnie bolącą rękę, z któréj krew się znów sączy.
— Dlaczego nie przyszłaś wcześniéj? — pyta chłopak z wyrzutem.
Kaśka nie odpowiada. Szare jéj oczy napełniają
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.