Twój list ostatni wprawił mnie w kłopot niemały. Zanadtoś ciekawa, panienko moja. Zadajesz pytanie, za które, jak sama się przyznajesz, rumienisz się powyżéj uszów. Ej! ej! dziewczynko, czy nie zawcześnie podobne zagadki rozwiązywać pragniesz?
Żart na stronę, ale zkąd w siedmnastoletniéj głowie roją się podobne myśli? Czy to pozostałości dortoir’ów klasztornych? marzeń za kotarami pensyonarskich łóżeczek podczas bezsennych nocy?
Czy wśród ciszy niemal religijnéj przyszła do ciebie ta nierozwiązana dla nas kobiet zagadka, która się „on” nazywa?
Sfinks to dość milczący, mimo pozorów świegotliwéj kumoszki, ale trafić do tego sfinksa łatwo, a gdy się potrąci o czułą strunę, sam resztę dośpiewa.
Dobrze zrobiłaś, zwracając się do mnie; nie jestem pesymistką, a różowe złudzenia nie istnieją dla mnie. Weźmiemy juste milieu i z tego punktu bez uprzedzeń, bezstronnie rozpatrzymy zapytanie twoje.
Pragniesz wiedziéć coś o „nim,” a pod to miano „on” podciągasz istoty znane ci przez kratę klasztoru