do gorsu. Czyniła wszakże co mogła, aby przejąć się tą uroczystą chwilą. Składała ręce i wzdychała bezustannie. Napróżno! kobiecość wzięła górę, nie wiadomo dlaczego w uszach dźwięczały jéj słowa włoskiego poety: „Zostawcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie.” Było jéj nad wyraz smutno — łza stoczyła się po wybladłéj twarzy i spadła na zżółkłe liście kwiatów.
Całą noc leżała krzyżem, prosząc o spokój i powrót do równowagi duchowéj. Z sali próbantek przeszła do własnéj celi, widnéj, czystéj izdebki z olbrzymim krucyfiksem na ścianie.
I zaczęły się dla niéj długie, nieskończone chwile tego szczęścia, do którego tak wzdychała. Przeżyła w obrębie klasztoru lat dwadzieścia i doszła wszelkich zaszczytów i godności. Z siostry-furtyanki stała się infirmerką, lingerką, ogrodniczką, bibliotekarką, nakoniec... asystentką, a wreszcie matką-przełożoną.
Teraz jest tak zwaną siostrą-deposée i odpoczywa po niby pracowitém życiu. Czerwcowym dzionkiem klęczy przed statuą Maryi Panny i z zadziwieniem patrzy w minioną przeszłość. Gdzież są bowiem te krzyże i te umartwienia, które miał jéj Bóg zsyłáć? Gdy była próbantką, z tajemniczemi minami mówiły jéj nieraz siostry, że mają więcéj zgryzot, jak włosów na głowie. Ona przecież tego powiedziéć nie mogła.
Mając dochód stały, zapewniony, powiększano go przychodami z ogrodów, lub darami dobroczyńców. Śluby, chrzciny, egzekwie — wszystko to przyczyniało się niemało do dobrobytu w klasztorze. Trosk o chleb powszedni nie było żadnych. Cierpień fizycznych prawie nie znano, a moralne nie dotykały ich wcale.
Poza obrębem klasztoru wymierały całe rodziny,
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.