gosposię. Kładła białe fartuszki i usiłowała gderać na służbę. Wprędce jednak nużyła się tą rolą — fartuszek oddawała pokojówce, a sama siadała u nóg moich z pękiem bzu, układając bukiety i strojąc swe jasne jedwabiste włosy w gałązki konwalii. Ja pisałem lub czytałem, spoglądając ukradkiem na to złotowłose dziecię, siedzące cicho i poważnie u stóp moich. Ona podnosiła na mnie swe wielkie błękitne oczęta, a gdy schylałem się, chcąc ucałować te dwa przejrzyste turkusy, ona z komiczną powagą uchylała główkę, mówiąc: „Nie teraz, późniéj — teraz proszę pracować.”
O! biały mój aniele, nie wiedziałaś nawet, że pocałunek czystych ust twoich — to największa zachęta do pracy, a miłosne spojrzenie twoje — to zdrój najczystszego natchnienia dla poety...
Czasem przychodziły na nią chwile pustoty dziecinnéj. Rozmawiała z gołębiami, opowiadając im o naszéj miłości i o swojém dla mnie uczuciu. Raz skarżyła się siwéj gołąbce, że zapominam o niéj, bo wczoraj nie miała kwiatu świeżego. Mówiła to z dziecinném rozżaleniem, a gołąbka poważnie przechylała główkę i patrzyła na nią okrągłemi oczkami. Pewnego sierpniowego ranka znalazłem moję małą, bawiącą się lalką. Duża drewniana lalka siedziała na dywanie oparta o nogę kanapy, przed nią klęczała żona moja i stroiła jasną suknię ponsową wstążeczką. Gdy mnie zobaczyła, zarumieniła się cała i wrzuciła lalkę pod kanapę. Widząc ją tak zawstydzoną, poszedłem do biura, uśmiechając się. Za chwilę usiadła przy mnie poważna i cicha, zachęcając mnie do pracy. Bała się wejść do ciemnego pokoju, wierzyła w strachy i pojawianie się duchów.
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.