Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

dy rozweselają jego oblicze. Zadowolniony z siebie nuci walca z „Palestranta” lub piosnkę „Carmeny.” Kobiety przechodzą, „on” idzie dumny ze sprawionego wrażenia. Wyobraża sobie biedak, że każda o „nim” tylko myśli i cierpi przez niego.
Patrz! w loży parterowéj rozsiadła się ruina „jego.” Wyczerniony, wysznurowany, róż ma na policzkach!... Binokle podwójnie złożone ułatwiają mu przyglądanie się tobie, a róża w butonierce więdnie od samego sąsiedztwa téj zniszczonéj twarzy. Ale „on” zadowolony uśmiecha się jak stara kokietka, i rozpowiada znudzonemu sąsiadowi o zaczepnéj wojnie, jaką prowadzi z młodziuchną boną, mieszkającą w tym samym domu.
Człowiek ten był lalką i zostanie nią do grobowéj deski.
Są jeszcze inni, ale tych ty, wybranka losu, spotykać nie możesz. Ci inni, to biedni ludzie pracy, talentu, nauki. Ja znam ich bliżéj, wierz mi, pomiędzy nimi kryje się „on” prawdziwy.
A jednak źle mówię. Nawet ten bohater balowy, ten épouseur, ta zrujnowana lalka, są temi ideałami, co nam życie w raj lub piekło zmienić mogą.
Ja mam jedno słowo na określenie mężczyzn.
Są to „dorosłe dzieci.”
Tak, powtórzę to nie raz, ale tysiąc razy.
Śmieszne to, gdy drobna kobieta powie na wysokiego, siwiejącego mężczyznę „dziecko,” a przecież wtedy znalazła prawdziwe słowo dla swego ukochanego.
My kobiety pieścimy się, stwarzamy sobie same ten świat pieszczot i uśmiechów, w którym tak chętnie gospodarujemy, a przecież prawdziwém dzieckiem z pomiędzy nas dwojga jest „on” — tylko „on.”