moja mała, blada i zmieniona do niepoznania. Wdarła się przemocą do méj sypialni i czuwała nade mną dniami i nocami całemi, sypiała na ziemi, nie chcąc oddalić się ani na krok jeden. Gdy chciano ją wyprowadzić siłą, wpadała w tak gwałtowną rozpacz, że dozwolono jéj pozostać z obawy jeszcze gorszych następstw. Gdy wyciągnąłem ku niéj ręce, ona rzuciła się ku mnie z dziecięcą radością i pozostaliśmy tak długo złączeni w uścisku. Potém podniosła główkę i patrzyliśmy na siebie długą chwilę. Zmieniona była moja mała gołąbka, blada, prawie przezroczysta. Oczy, podkreślone siną obwódką, patrzały na mnie smutno, mimo radosnego uśmiechu okrążającego jéj usteczka. Serce mi się ścisnęło żalem i postanowiłem wyzdrowiéć szybko, aby nie przyczyniać kłopotu mojéj biedaczce. Drugi tydzień mijał od chwili, kiedy otworzywszy oczy, spojrzałem na świat z drugiéj strony grobu — drugi tydzień moja mała siedziała u stóp moich, blada jak lilijka, gnąc się jak wiotka trzcina. Prosiłem, aby mi zanuciła cokolwiek, ona posłuszna wstała i przeszła się do saloniku, a po chwili smutna i cicha piosenka wpłynęła do mego pokoju. Nie wiem dlaczego, ale zdało mi się, że ta moja mała nie śpiewała nigdy tak rzewnie. Było w jéj głosie coś z téj boleści serdecznéj, jaką łabędź żegna się ze światem. Gdy śpiewać przestała, ukazała się w ramach drzwi tak biała jak jéj sukienka, postąpiła kilka kroków, i jęknąwszy cicho, upadła na ziemię, jak kwiat kosą ścięty.
∗
∗ ∗ |