Jak my się kochamy! — mówiło jasnowłose dziewczę do narzeczonego, idąc z nim wczesnym rankiem lipcowym cienistą aleją uroczéj zamiejskiéj willi.
— Jak oni się kochają! — powtarzały szumiące listki drzew i purpurowe róże.
— Jak oni się kochają! — mówiły złote słońca promienie, prześlizgując się wśród gęstéj drzew zieleni i ozłacając miękkie, jasne sploty dziewczyny.
Byłoż to jednak rzeczywiste kochanie, to kochanie głębokie, serdeczne, które ludzkie serca silnym łańcuchem spaja, życie opromienia, a nawet cierpienia słodszemi czyni?
Byłoż to prawdą, co mówiły purpurowe róże i złote słońca promienie?...
Czy dwoje tych młodych i pięknych kochało się rzeczywiście uczuciem serdeczném, które za miesięcy parę zaprzysiądz mieli na całe życie? Czy które z nich nie wymówi krzywoprzysiężnego słowa?... O tém oni tylko jedni wiedzieli.
Tymczasem wszystko dokoła szeptało o ich miłości,