i kwiaty osrebrzone kroplami rosy, i wesoły świegot ptasząt, a nawet sam drżący i uczucia pełen głosik narzeczonéj: — jak my się kochamy!
Rozkochana dziewczyna mierzyła głębokością uczucia, przepełniającego jéj czystą duszyczkę, miłość człowieka, któremu oddawała wraz z swą ręką i znacznym majątkiem serce, serce czyste, nieskalane, prawdziwą perłę człowieka.
Cóż jednak w zamian dostawała ta modrooka dziewczynka, patrząca w téj chwili pełnym miłości wzrokiem w twarz ukochanego? Ach!... dość spojrzéć na zimną i wystygłą twarz młodego człowieka, dość rzucić okiem na to znużone, przedwcześnie zużyte oblicze, aby wiedziéć, na ile zawodów i trosk serdecznych naraża się niebaczne dziewczę... Ono kiedyś gorzkiemi łzami opłacze zaślepienie swoje!
Dziewczyna mówiła: „jak my się kochamy!” O! raczéj powinna była powiedziéć: „jak ja cię kocham!” — bo o wzajemności tu mowy być nie mogło.
Ale ona o tém nie wie, patrzy w czarne oczy ukochanego i zdaje się w nich widziéć nieprzebrane skarby serdecznéj miłości, białą rączkę wsuwa pod jego ramię i wspiera na niém swoję jasną główkę.
— Wracaj prędko, Gustawie! — mówi srebrzystym głosem — wracaj dziś koniecznie, dziś wieczorem... mnie tak smutno bez ciebie!...
— Wrócę, z pewnością wrócę! — zapewnia ją z pewnym rodzajem zniecierpliwienia młody człowiek, przyśpieszając kroku.
— Nie odchodź tak szybko, proszę cię, myślałby kto, że pragniesz jaknajprędzéj uciec ode mnie! — szepce
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.