go z roztargnieniem błądziły po drodze, któréj szary szlak widniał wśród aksamitnéj łąk zieleni.
Nagle Adelka poskoczyła do krzaku róż, rosnących opodal. Szybko oderwała z gałązek jednę purpurową, świeżo rozwiniętą różę, i podając ją Gustawowi, wyrzekła tonem serdecznéj prośby:
— Weź tę różę, Gustawie! i noś ją dziś przy sobie. Ilekroć spojrzysz na nią, przypomnij sobie tę, która tu tęskniąc, czekać na cię będzie.
Gustaw wziął podany kwiatek, włożył go w butonierę eleganckiego surduta, a skoczywszy na konia, zniknął szybko w tumanach kurzu.
U bramy ogrodowéj stało długo jasnowłose dziewczę, śledząc załzawioném okiem pięknego jeźdźca.
Serduszko bolało ją bardzo, rumianą twarzyczkę powlókł cień smutku i niewysłowionéj tęsknoty. Były to pierwsze troski, pierwsze serdeczne niepokoje pieszczonéj jedynaczki, na któréj skinienie ulegał każdy, zacząwszy od rodziców.
Ona jednak tego nie przeczuwa, nie straszy jéj przyszłość niepewna; ona w téj chwili smuci się tylko kilkogodzinném rozłączeniem z ukochanym. Przez tę jasnowłosą główkę, opartą o żelazne kraty ogrodu, nie przejdzie myśl, iż niedość jeszcze zostać narzeczoną, aby być kochaną, iż nawet niedość słyszéć słowo „kocham!” aby miéć to przekonanie, tę pewność wielką, że razem z usty i serce mówiło, że w głębi duszy słowo to oddźwięk znalazło!
Dziewczyna kocha i wierzy, że jest kochaną...
Biedna dziewczyna!
∗
∗ ∗ |