Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

i bez ceremonii dał poznać Matyldzie swój przesyt i... znudzenie.
Kobieta stłumiła w głębi duszy żal i łzy, usunęła się bez scen i skargi...
Nie przestała go jednak kochać, o! nie! wcale, ale uważała miłość tę jak dziwnie radosną niespodziankę w smutném swém życiu i z całą rezygnacyą poddała się konieczności, zmuszającéj ją pożegnać sen swój czarowny... Spotykając się nieraz na balu lub w teatrze, witali się z obojętnością i lodowym uśmiechem. Był to jednak tylko pozór, naturalnie ze strony Matyldy. Blada jéj twarz przy każdém spotkaniu stawała się jeszcze bledszą, a ręce kurczowym ruchem zaciskały koronkową chusteczkę...
Wkrótce piękny Gustaw zaręczył się z jedną z najbogatszych milionowych jedynaczek.
Wiadomość o zaręczynach przyjęła pani Matylda napozór z taką samą obojętnością, z jaką odchodząc z ostatniéj schadzki, rzuciła swemu kochankowi: „żegnam!”
Tylko częściéj teraz zjawiała się jednokonna karetka doktorska przed jéj mieszkaniem, częściéj widywano zapuszczone błękitne firanki w oknach sypialni bankierowéj, a wewnątrz téj wykwintnéj komnaty słyszano nieraz w nocy ostry i głuchy kaszel dogorywającéj suchotnicy.
Mimo to Matylda nie opuszczała żadnéj sposobności, aby ujrzéć choć na chwilę Gustawa. I dziś właśnie w tym celu stoi na balkonie, drżąc cała od rannego chłodu.
Zaufana pokojówka Matyldy, która wczoraj wybrała się niby po truskawki do willi, gdzie przebywa przy-