Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

do okna, uchylił błękitną draperyę i z kieszeni dobył malutkie safianowe pudełeczko.
Za pociśnięciem sprężyny podniosło się wieko pudełka i z tła ciemnego aksamitu trysnęły promienie. Bankier uśmiechnął się zadowolony i tłustą ręką pogładził rzadkie wyczernione faworyty.
Rzeczywiście, mąż Matyldy miał być z czego zadowolony...
Takie piękne grochy brylantowe!...
„Któż zdoła im się oprzéć!” — wykrzyknąćby można na nutę włoskiéj piosenki Campana. Snać i przez łysą głowę grubego bankiera przemknęło to zdanie, bo z miną szczęśliwego zdobywcy schował pudełeczko do kieszeni i drobnym krokiem zmierzał ku wyjściu. Wtém wzrok jego padł na purpurowy kwiat, stojący niby na straży u wezgłowia śpiącéj kobiety.
Bankier zbliżył się cicho do marmurowego stoliczka... i po chwili róża znikła z sypialni Matyldy...


∗                    ∗

Była już godzina druga po południu, gdy jakiś wykwintny powóz zatrzymał się przed jednym z pierwszych hoteli warszawskich.
Z głębi eleganckiego faetonu wysiadł znany nam już pan bankier, który nieprzerwanie sapiąc, potoczył się po zasłanych dywanem wschodach hotelowych. Przed jedném z luster umieszczonych na załomie schodów przystanął i spojrzał na siebie z zadowoleniem.
W butonierze jasnego letniego żakietu miał wpiętą piękną purpurową różę.