mą. Gustaw zeskakuje z konia, radosny głosik narzeczonéj wita go z nietajoném szczęściem.
— Czekałam już od godziny — mówi dziewczyna, idąc obok narzeczonego aleją ogrodową do domu — czekałam, stojąc u bramy... i smutno mi było, że cię tak długo nie widać, ale teraz już minął smutek...
I z ufnością przytuliła główkę do ramienia młodego człowieka. Dochodzili do domu; jasno oświetlone okna wspaniałéj willi słały promienie świateł na ciemną murawę ogrodu.
Zaręczona para podeszła w téj chwili pod jedno z tych wielkich gotyckich okien. Adelka podniosła rozmarzone oczy na piękną postać ukochanego, a oczy jéj dojrzały purpurowy, smutno pochylony kwiat w butonierze.
— O! to moja różyczka! — zawołała radośnie — jak to dobrze, że nie opuszczała cię dzień cały; widzę teraz, że mnie szczerze kochasz... rano wątpiłam trochę.
Róża mogłaby coś o tém powiedziéć, jednak milczała.
Szkoda, iż Bóg strojąc kwiaty w kolory tęczy, nie dał im mowy...
Biedna dziewczyno!