jącéj brunetki, która z szelestem jedwabiów i wonią fijołków wbiega do pracowni pytając o żurnale. Suknia ta — to istne cacko, pomysł niezmiernie oryginalny, trzy zęby w trenie — coś, co zrobi sensacyę i przewrót w krainie mody.
Szwaczka wie dobrze, jak wielka misya przypadła jéj w udziale. Śpieszy się — ale nie ma siły. Ślizgawica straszna, konie padają jak muchy, ktoś podobno nogę złamał — ale to wyrobnik, więc się nie liczy. Marya co chwila potrącana przez przechodniów, chwieje się i potyka. Lokaj, niosący suknię w pudełku, mruczy i gniewa się. Słusznie — on przecież zna służbę i wie, że jasna pani czekać nie lubi.
Marya biegnie coraz prędzéj. Wełnianą chusteczką otuliła głowę. Delikatne ciemne włosy wiją się po białéj skroni. Pomiędzy ciemnemi brwiami zarysowała się smutna zmarszczka, towarzyszka niedoli i nędzy. Ręce, drobne, małe rączęta pokłute igłą i zsiniałe od mrozu, wsunęła w kieszenie paltocika, pragnąc choć w ten sposób ochronić się od zimna. Od chwili do chwili straszny kaszel wstrząsa nią całą — kaszel ten biegnie w przestworze jak skarga sieroca i kona zagłuszony turkotem karet wiozących modną damę, lub dorożki unoszącéj ufryzowanego goga.
Nagle dziewczyna się zatrzymuje, a oczy jéj patrzą nieruchomo na jednę z wystaw sklepowych. Oblane strugą gazu śmieją się żywe kwiaty, nęcące oczy przechodnia. Masy zieloności tworzą ścianę, poza którą dostrzedz jednak można, co się dzieje wewnątrz sklepu. Dziewczyna stoi wciąż i patrzy. Usta jéj drżą od bezmiernego wzruszenia. Cóż ona jednak widzi tak niezwykłego? Czy tę palmę wysmukłą, wznoszącą swą kró-
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.