Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.



Kochałem ją szalenie.
Bo jakże nie miałem kochać téj cudnéj głowy, zarysowanéj jak senne widziadło wśród mrocznego mego pokoju? Stała ona, biała i piękna, jak Wenera wykwitła z piany morskiéj. Kochałem jéj szyję łabędzią i ramiona klasyczne. Tuliłem miłośnie usta do tych warg wpółotwartych, na których śmierć zdała się zakląć tysiące obietnic i przysiąg spokojnéj miłości. Podziwiałem ten szlachetny owal twarzy i wykrój brody, rzeźbionéj, zda się, dłutem Praksytelesa. Miała ona w swéj twarzy powagę królewskiéj Zeusa małżonki i słodycz gołębią Afrodyty greckiéj. Gdym spojrzał na brew lekko ściągniętą i na jéj czoło myślące, tom sądził, że patrzę na opiekuńcze bóstwo Aten. Całą poezyę dawnéj mitologii greckiéj zaklęła w sobie ta moja biała, ta jasna, nadziemską pięknością promienna bogini. Stała przede mną jak ucieleśnione piękno, jak melodya harmonijna, schwytana w powietrzu i związana zaklęciem miłosném. Wpółnaga, wyniosła, a tak