mogłaby służyć za model sztucznéj łydki niejednéj tancerce.
Dokoła cisza, spokój wielki, chwilami tylko przerywany odgłosem dzwonków lub nawoływaniem pastuchów.
Był-to wieczór letni, pełen woni i blasków zachodzącego słońca.
Wspaniałe purpurowe promienie ślizgały się po słomianych strzechach nizkich, zapadłych w ziemię chatek, ozłacały drżące liście grusz i dzikich śliwek.
Mała dziewczyna, siedząca na płocie, zdawała się kąpać w tych ognistych blaskach.
Kosmyki jasnych włosków, wysuwające się z krasnéj chuściny, połyskiwały niby szczere złoto i tworzyły nad opaloném czołem delikatną aureolę. Jeden z purpurowych promieni owinął wkoło ramiona dziewczyny; czerwony, wązki pasek słoneczny znaczył również wzdłuż bioder Hogartowską wężową linię...
Ciemne tło lasu, opasującego dokoła wioskę, przecinało horyzont, poza ten las zapadała ognista kula wielka, wspaniale ścieląc swój płaszcz królewski.
Ponad błotnistą drogą na wzgórku nieforemny Chrystus na krzyżu wyciągał drewniane ramiona.
U stóp jego zawiązana dziecięca koszulka świadczyła o pobożności mieszkańców wiosczyny.
Była-to gorąca prośba matki o życie dziecięcia.
Ileż łez gorzkich zmoczyło tę zgrzebną, grubą koszulinę, zaciśniętą rozpaczliwym węzłem naokoło krzyża! Dziewczyna siedząca na płocie przestała wybijać takt piętami i zwolna zapadła w zadumę.
Od strony wioski dolatywał odgłos znanéj piosenki: