Szeleściły niemi, a czerwone szklane paciorki dzwoniły związane na szyi.
Raz jeden Warka, najładniejsza i najsmuklejsza, przybiegła pędem do kredensu, niosąc ze sobą szczotkę, którą codziennie pożyczała, mimo że w garderobie pięć szczotek stało jak wojsko przy ścianie.
Po chwili uciekła, śmiejąc się głośno — za nią gonił pan Lawdański, trzymając w ręku ściereczkę od kurzu.
Warka zatrzymała się koło krzaku i z przechyloną głową zdawała się czekać na nieprzyjaciela.
Małaszka siedząc na zwykłym posterunku, uczuła nagle dziwne ciepło przebiegające jéj żyły.
— Warka! chodź tu! — zawołał rozkazująco.
Warka zawahała się chwilę, widocznie jednak czarne wąsy pana Lawdańskiego miały moc czarodziejską, bo zbliżyła się wolno, bojaźliwie jakoś.
— Głupia ty! — rzekł Lawdański — czego uciekasz?
I objął ją zręcznie, a głośny całus rozległ się w powietrzu.
Małaszce krew purpurową falą zasłoniła oczy, niewidziała nic, siedziała bez ruchu — bez myśli.
Gdy ochłonęła z przestrachu, ani Lawdańskiego, ani Warki koło krzaku nie było.
Wysunęła się na czworakach i stanęła w tém samém miejscu, gdzie przed chwilą wygalonowany lokaj całował dziewczynę.
Krew jéj uderzała gwałtownie do głowy, pulsa biły jak młotem.
Zazdrościła szczęścia téj Warce, która niedość że chodzić mogła po dworskich pokojach, ale jeszcze całowali ją dworscy lokaje!
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.