Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakże nędzną i opuszczoną wydała się sama sobie!
Jakkolwiek miała dopiero czternaście lat, ale była tak wysoka jak Warka, zęby miała bielsze i czuła się o wiele piękniejszą od niéj.
Jéj dotąd nie całował nikt, nikt prócz ordynarnych wiejskich chłopaków, nieuczesanych, nieumytych, w płóciennych spodniach i z bosemi nogami.
Zamyśliła się i posmutniała bardzo.
Na ziemi, pomiędzy gęstą trawą zaczerwieniło się coś nagle.
Małaszka schyliła się skwapliwie.
Co to być może?
Przecież to nie jagoda. Jagody nie rosną na równych, strzyżonych trawnikach dworskich.
Ach, to paciorka!
Jedna, druga, trzecia... cały ich sznurek rozsypany, zerwany widocznie z szyi dworskiéj dziewczyny.
Małaszce serce biło gwałtownie.
Zebrała paciorki i pobiegła do chaty.
Tam nawlekła je uważnie, zostawiając największe na sam środek. Gdy się w nie ubrała, chodziła dumnie, z głową zadartą wysoko — zupełnie jak pan Lawdański, gdy włożył pierwszy raz kamasze o srebrnych guzikach.
W tym to czasie rzuciła siéć kokieteryjną na Julka, chłopca kredensowego.
Poznała się z nim łatwo, bo chłopak często chodził do wsi, a częściéj jeszcze do karczmy po wódkę dla lokai. Ponieważ był sierotą, a właściwie nieślubnym synem jednéj z dziewczyn, odtrącany przez wieś całą, rad był znaleźć jakieś przychylne serce i dobre słowo.
Gdy Małaszka pierwszy raz zbliżyła się ku niemu,