tła, że zdawało się, iż najlżejszy podmuch wiatru uniesie ją do góry.
Przestraszyła się raz okropnie żaby i krzyknęła z trwogi.
Czémprędzéj wróciła do pokoju, unosząc w rękach falbany krótkiéj sukienki i gubiąc po drodze haftowaną chusteczkę.
Małaszkę paliła głucha, niewytłumaczona zazdrość.
Ach! miéć taką sukienkę, takie trzewiki!... Jakaż szczęśliwa ta blada, jasnowłosa panienka! Te niebieskie falbany i haftowane kreski zdawały się jéj skarbami bez ceny.
Ileż ona więcéj skarbów posiadała! miły Boże! A najprzód te włosy miękkie, długie i gęste; dwie śliczne kosy sięgające do kolan, a potém te dwa sznury perłowych zębów, błyszczących w czerwonéj ust oprawie! A weźmy w dodatku silnie rumiane policzki, wspaniałe ramiona i biodra, śmiałe linie gorsu i to bogactwo zdrowia, jakie śmiało się z całéj jéj postaci.
Blada panienka zdawała się jakiémś mglistém widziadłem wobec téj wiejskiéj jagody, tak strojnéj w najpiękniejsze, bo ręką bożą stworzone powaby.
Ale Małaszka była nieczuła na swoje wdzięki. Radaby urodzić się garbatą i ślepą, byle chodzić tak koło trawnika w niebieskiéj kaszmirowéj sukience i skórkowych pantoflach. Jaki szczęśliwy ten Julek! — on chodzi w surducie! I ten wytarty surdut kredensowego chłopca miał dla niéj znaczenie wielkie.
To było przecież ubranie dworskie!
Dlatego to ocierała twarzyczkę swoję o zatłuszczony przód surduta, wciągała w siebie z lubością tę woń
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.