Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

wilgotną, niezdrową, jaką przesiąkają suknie sług przeznaczonych do zmywania talerzy.
Zdawało się jéj, że rozróżnia gatunki i smak potraw, których plamy świeciły się na ciemném suknie.
Prócz tego zdawało się jéj jeszcze, że choć w części zbliża się do dworskich dziewcząt.
Wszakże Warka tuliła się tak samo do ramienia Lawdańskiego.
Wprawdzie Julek nie był Lawdański, ale zawsze był to już sługus dworski, ktoś z pałacu, z kredensu...
Niecierpliwiło ją tylko, że nigdy jéj nie pocałował.
Nie dlatego, ażeby go kochała i całus ten uważała za wynik wzajemnéj miłości, broń Boże! ona pragnęła uścisku tego, aby dorównać choć w części Warce, którą widziała całowaną tam, koło krzaku berberysowego...
Zdawało się jéj, że pieszczota ta inaczéj smakuje niż te całusy dawane i kradzione przez chłopaków bosych w gęstwinie lasu, gdy szli razem po czernice.
Była pewną, że stanie się z nią coś nadzwyczajnego, coś, co ją uspokoi, zadowolni choć chwilowo.
Tymczasem Julek mówił jéj o szumie sosen w lesie, o gwiazdkach na niebie, a ona w szumie lasu słyszała zawsze głos Lawdańskiego, a w świetle gwiazd widziała błyszczące liberyjne guziki...
Nie rozumieli się.
On marzył o swobodzie, o borze, gdzie niebotyczne drzewa wieczną prowadzą rozmowę, o tém jasném niebieskiém sklepieniu, po którém płynęły chmury jak stada gołębi; ona zaś — o ciemnéj brudnéj izbie kredensowéj, o popękanym suficie i tém powietrzu pełném tłustych korzennych wyziewów.
On dążył jak orzeł ku górze, pragnął powietrza,