Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

przestrzeni, wyrywał się z klatki i tęsknił za wolnością; ona przeciwnie, z téj wolności chciała zakuć się w pęta, z szerokiego świata zamknąć się w klatce o gotyckich wieżyczkach.


∗                    ∗

Zostawiliśmy bohaterkę naszą stojącą wśród błotnistéj, samotnéj drogi i zamyśloną głęboko...
O kilka kroków od niéj duży czarny wieprz drzemał w kałuży.
Chłodno mu było i spokojnie, przewrócił się więc na drugi bok z widoczném zadowoleniem.
Nagle od strony pola doleciał gwar, z początku niewyraźny, potém coraz głośniejszy.
Gwar ten płynął w powietrzu i dzielił się na głosy.
A nie był to harmonijny akord.
Prym wiodły cienkie kobiece soprany i przygłuszały poważne męzkie basy, barytonom nie dając odezwać się nawet.
W gwarze tym była kłótnia, zgoda, przyjaźń i nienawiść.
Był to chór kilkudziesięciu ludzi, zmuszonych żyć obok siebie.
Kochali się i nienawidzili, kłócili się i godzili — wszystko brzmiało w tym gwarze płynącym wśród ciszy letniego wieczora.
To gromada powraca z pola.
Przodem idą baby.
Chustki poprzekręcane na bakier, policzki zapadnięte, rzadkie kosmyki, wysuwające się za uszami, przy-