Na krzyżu biały Chrystus w niekształtnéj cierniowéj koronie wyciąga niecierpliwie ramiona.
Radby pobłogosławił téj spracowanéj gromadce, która błyszczy jeszcze zdaleka kroplami potu, wyciśniętemi przez pracę.
Małaszka podniosła głowę, ocknęła się z zadumy.
Do uszu jéj doleciał gwar, poznała głosy — wywinęła w ręku trzymaną chuściną, jak powitalną chorągwią, i puściła się naprzeciw gromady.
Cała rozpasana chłopska natura ocknęła się w niéj na widok téj masy zgrzebnych koszul i nóg bosych.
Zapomniała na chwilę o dworze i o Julku — śpieszyła do swoich.
Biegnąc, wskoczyła w kałużę, uderzyła zbłoconą nogą drzemiącego wieprza, a dokonawszy tego chwalebnego czynu, popędziła co tchu z zapałem godnym lepszéj sprawy.
Na samym przodzie gromady idzie Iwanycha, duża, rosła chłopka, o siwiejących włosach i ciemnych, zapadłych oczach.
To matka Małaszki.
Zresztą łatwo to poznać po sposobie, jakim się wita z córką.
Wymierza jéj porządnego kułaka i najspokojniéj wraca do rozpoczętéj rozmowy.
Małaszka zdaje się jednak niebardzo obrażona tym dotykalnym dowodem matczynéj miłości, bo roześmiawszy się idzie, podskakując, ze swą rodzicielką.
Gromada przechodzi koło wielkiego zapadłego w ziemię budynku, którego krzywe małe okienka, zalepione papierem, spoglądają na świat niemiło jakoś.
Zczerniała słoma wisi wielkiemi płatami naokoło
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.