w błękitną suknię, zajada chleb wypiekany z jabłkami i hreczane pierogi ze śmietaną...
Pan Lawdański stoi przed nią i woła tak, jak na Warkę pod krzakiem berberysu:
— Chodź tu, głupia! chodź tu!...
I Małaszka posłuszna pragnie wstać i pójść za tym świetnym i błyszczącym lokajem, ale nagle nogi się jéj plączą, siły ją opuszczają i pada na ziemię.
Iwanycha wzrusza ramionami i dla otrzeźwienia daje porządnego kułaka leżącéj pod ławą dziewczynie.
Widząc, że nie skutkuje, odwraca się obojętnie i pije daléj.
Tu i owdzie zaczynają się kłótnie, występują dawne urazy, zapomniane waśnie: dziewczęta się śmieją i popychają coraz bardziéj; chłopcy stają się śmielsi i nacierają zblizka.
Ciemność panująca w karczmie, kłótnie, wrzaski — wszystko usposabia gromadę bardzo wesoło.
Dobrze im i błogo w tym zaduchu i ciasnocie. A na dworze cudowna noc letnia rozsnuwała swój ciemny welon, tkany brylantowemi blaski. Drzewa szumiały i kłoniły gałęzie ku ziemi. Cała natura usypiała zwolna, jak dziecię, które pieśń matki do snu kołysze.
Od strony lasu dolatywała znów smutna nuta piosenki:
Widocznie Julek ukończywszy swą pracę, szedł dumać nad mogiłą wisielca, a potém grać... grać...
Nad drogą biały Chrystus napróżno wyciągał ramiona.
Ludzie, których chciał po pracy błogosławić, śmieli się i kłócili w ciemnéj karczemnéj izbie.