Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie chodził już grywać smutnéj piosenki nad samobójczą mogiłą — nie miał czasu.
Przeniesiono go z kredensu do stajni.
Nie miał bowiem najmniejszéj „prezencyi” na lokaja.
Tak zdecydowała jasna pani.
Jasna pani lubiła, aby wszystko miało odpowiednią „prezencyę.” Przypatrzywszy się uważnie szerokim plecom chłopca, wyrzekła stanowczym głosem rozkaz przeniesienia go z kredensu na kozioł.
Jego rozłożyste plecy mają szyk potrzebny tylko dla furmana, na pokoje są zawielkie — „szokują” swemi rozmiarami.
Przeznaczono więc Julka do „karych” — tych małych starych koni, któremi wożą guwernantkę i jaśnie panienkę do kościoła.
Jasna pani ma osobny ekwipaż à la Daumont, z dżokiejami w ponsowych kurtkach i blachach herbowych na ręku.
Trzaskają z krótkich biczyków i pędzą przez wieś, obryzgując błotem blade, zamorusane twarzyczki dzieciaków bawiących się pod płotem.
Julek nie ma wszakże ponsowéj kurtki, ani złoconéj blachy — zaszczytne te oznaki zostawiono dla dwóch rosłych Niemców, wybranych z nowozałożonéj kolonii pod lasem.
Szerokie bary polskiego chłopca nie mogły się pomieścić w małpiéj dżokiejskiéj kurtce. Niemcom natomiast bardzo w tym stroju do twarzy.
W swéj piaskowéj liberyi, w szarym płaszczu z peleryną i wysokim kapeluszu siedzi nasz chłopak na wy-