sokim koźle zielonawego koczyka i wywija długim batem nad czworonożnemi inwalidami.
Jest jak zawsze smutny i chmurny; teraz nawet chmurniejszy jak przed czterema laty — zakuto go w formalną liberyę, włożono na niego kajdany.
Wysoki kołnierz piaskowéj kamizelki gniecie wspaniały kark jego — atletyczne to ciało chyli się pod ciężarem kilku łokci sukna. Siedzi prosto, niewzruszony, stosujący się jak automat do wszystkich kaprysów guwernantki lub zdenerwowanéj i wiecznie choréj jaśnie panienki.
Jaśnie panienka wybujała jak młoda topolka, ale zbladła jeszcze bardziéj. Chorowita jéj cera odbija jakimś trupim połyskiem od błękitnych tkanin, które owiewają jéj chudą i wynędzniałą postać. Boi się i lęka wszystkiego. Dawniéj żaba sprawiała jéj odrazę, dziś krzyczy za każdém silniejszém wstrząśnieniem powozu. Gdy wjadą w kałużę — zamyka oczy, a usta szepcą mimowoli: Notre père, qui est aux cieux...
Mimo téj bladéj cery i kaszlu, który wstrząsa jéj piersią, roje „epuzerów” kręcą się dokoła.
Nędza i ubóstwo fizyczne nie przeraża tych „rozkochanych.” Jedynaczka, trzy wsie i jedno miasteczko!
Mówią, że zaręczona. Młody hrabia Jerzy, piękny brunet, właściciel cudnych wąsów i olbrzymich długów, posiada serce milionerki. Przyjeżdża często do pałacu i przesiaduje po dni kilka.
Chodzi wtedy po ogrodzie z narzeczoną i uśmiecha się do niéj. Kocha się w samym sobie i z zadowoleniem spogląda na jasne letnie garnitury, które leżą na nim z nieposzlakowaną elegancyą.
Cieniutką hebanową laseczką uderza po końcach la-
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.