Wszystkie krasawice zaczęły wdzięczyć się i potrącać go znacząco łokciami. Chciały w ten sposób ujawnić gwałtowną miłość, jaką zapłonęły ich serca na widok szkarłatnéj kurtki; biała, czysta i widna chata nie miała tyle uroku dla tych wiejskich „panien na wydaniu,” jak ta ognista barwa, strojąca szerokie plecy pogardzanego dawniéj chłopca.
Wysokość godności, jaką Julek piastował, czyniła zeń istotę wyższą, nad wyraz pociągającą.
Ale on nie zważał na żadną z nich: ani Naścia Paziochowa, która miała taką moc korali na szyi, ani Dziuba Stepanówna, najśliczniejsza dziewka w całéj wsi, ba! nawet i z siedmiu wsi dokoła, — nie odwróciły tego serca, które od chwili szczęścia, jakie się doń zaśmiało, zapragnęło tylko jednéj krasawicy, rusałki o zielonych oczach — Małaszki.
— Będziesz moją mołodycą? — pytał dziewczynę, stojąc koło tegoż samego płota, na którym cztery lata temu siedziała brudna, z pokaleczonemi nogami i podartą chuściną.
Zielone oczy Małaszki zaświeciły nagle; rzekłbyś, że złote słońca promienie odbijają się od gładkiéj blachy herbowéj, przytwierdzonéj do ramienia nowo-kreowanego dżokieja i zapalają te fosforyczne błyski, drgające w dziewczęcych źrenicach.
— Będę — odrzekła sucho.
W głosie jéj nie dźwięczała żadna serdeczna nuta, nie drżało uczucie. Wyrzekła „będę” bezdźwięcznie, bezdusznie, ostro jakoś. Nie oddawała razem z tém słowem serca i duszy swojéj, dawała tylko królewską piękność ciała swego, w zamian za godność żony dżokie-
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.