Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale zastanawiać się długo nie ma czasu. Szelest jedwabi i głośna, przeplatana śmiechem rozmowa, daje znać o przybyciu jaśnie państwa. Swachy poprawiają kwieciste oczepki i szare przejrzyste nawitki; dziewczęta, krasne jak buraki, szczypią się wzajemnie; bojaryn spogląda na korowaj i wysuwa się naprzód. Na środku pozostają oboje „przysądzeni.” Julek w swéj czerwonéj kurtce dżokieja i Małaszka napozór spokojna, a w rzeczywistości bezprzytomna prawie z radości ujrzenia nakoniec jaśnie państwa, a może i mówienia z nimi.
Drzwi się otwierają, do przedpokoju wsuwa się strojne grono dam i panów. Tylko co powstano od śniadania; przyjechała właśnie siostra hrabiego-narzeczonego i bawi w pałacu od kilku dni. Urodzona w Warszawie, wychowana w Paryżu, pragnie na własne oczy zobaczyć „tych biednych ludzi.” Idą więc sporą gromadką, bo i panienka już zdrowsza i hrabia-narzeczony przyjechał; wszyscy chcą uśmiać się do woli z tych, którzy w pocie czoła pracują na jaśnie państwo i swoje życie. Stają więc w progu i patrzą ciekawie. Panie mają janes szlafroki z lekkiéj materyi i koronkowe krezki u szyi. Panowie — zgrabne anglezy i po największéj części monokle na szerokich tasiemkach. Całe to strojne grono śmieje się, kołysze, gada, roznosząc woń czczéj paplaniny i Jockey-clubu.
Panie przykładają koronkowe chusteczki do nosa.
— Ach! jakże nie pachną ci poczciwi ludzie!
Mimo to patrzą z ciekawością. Dziewczęta wiejskie płonią się jak jagody, swachy przekręcają z zakłopotania namitki, nasuwając je na ucho, — jeden bojaryn nie traci rezonu. Podchodzi ku jaśnie pani i rozpoczyna swą