ze smutków zrozumiéć nic nie mógł, a przecież jego przyjście nie wywołało śmiechu w téj ciemnéj izbie.
Ojciec stał smutny i przygnębiony, kołysząc machinalnie plecioną kolebkę; matka leżała, walcząc z jakiémś straszném widmem — wspomnieniem, które jak upiór od tak dawna serce jéj rozdzierało.
Nawet anielski uśmiech dziecka nie wygnał z progu téj chaty cienia bladego panicza, który wśród zimowego poranka wsunął się jak wąż przez nizkie drzwi téj chaty.
I dziś cień ten stoi wśród tych trojga istot i sieje rozpacz i zgryzotę.
Nagle łuczywo zagasło — ciemność zapanowała w izbie. Wśród ciszy nocnéj słychać było tylko łkanie Małaszki i ciężki oddech Julka.
Dziecię spało.
W kilka miesięcy późniéj szarą godziną zastukano do Julkowéj chaty.
Małaszka otworzyła drzwi, i przez nizki próg wsunął się Szmul, siwowłosy arendarz. Wszedłszy obejrzał się dokoła, widocznie rad był, że znalazł w chacie tylko młodą matkę. Julek wyszedł na chwilę do stajni, bo teraz siedział po całych dniach w chacie i kołysał plecioną kolebkę.
Nie chodził już grywać nad mogiłą wisielca.
Całą potrzebę kochania przelał na swego Stepanka i otulał go, powijał a hołubił bez miary. Małaszka była właściwie ojcem, a on matką. Role ich zamieniły się.
Młoda kobieta podawała dziecku swemu pierś zimną, kamienną prawie; nigdy nie przytuliła syna do łona, nigdy nie zanuciła piosenki.
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.