Zapalił łuczywo i wziął na rękę plączącego syna.
Téj nocy wszakże długo czekał na powrót żony, a dziecię napróżno płakało i skarżyło się żałośnie.
Dopiero nazajutrz dowiedział się, co się stało z tą, którą miłował małą dziewczynką, a potém krasawicą pod dach swój wprowadził.
Po pięknéj i hardéj mołodycy zostało tylko malutkie dziecię, śpiące w plecionéj kolebce, trochę szmat porozrzucanych i różowa dziesięciorublówka, zapomniana na stole.
Ogród Saski w Warszawie, to słusznie nazwany letni salon mieszkańców syreniego grodu.
Pod cieniami rozłożystych kasztanów ileż setek strojnych dam, szykownych dandysów, lub biało i niebiesko poubieranych dzieci!
Wszystko kręci się, chodzi, ogląda lub krytykuje. Tu romansuje bona, płaska i chuda niemka, z kelnerem nocnych restauracyj. Tam znów młoda mężatka, żona urzędnika, spędza przedobiadowe chwile na wymianie czułych spojrzeń z operowym śpiewakiem. Tu młody farmaceuta, który zdaje od lat dwóch egzamina i marzy w samotnéj alei o wstąpieniu na scenę w razie „spalenia” po raz trzeci.
Damy po największéj części pozasiadały ławki, wysuwając nóżki w ponsowych lub kawowych pończoszkach. W ręku trzymają parasolki obszyte koronką, i choć słońce pada im prosto na twarz, przechylają parasolki w tył, ażeby dać możność przechodniom podziwiania pudrowanych policzków i karminowych usteczek. Wszystkie te kobiety mają jasne satynowe suknie, pióra na kapeluszach i długie duńskie rękawiczki.
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.