Uciekła więc naprawdę téj ciemnéj letniéj nocy, uciekła z chaty, w któréj tak rzewnie płakało jéj dziecię. Nic jéj nie wstrzymało; z gorączką w sercu i na twarzy weszła do wspaniałéj sypialni hrabiny i wzięła na rękę chude i nędzne paniątko. Uśmiechała się doń nawet i hołubiła — wiedziała, że tak robić powinna, choć ten trup żyjący sprawiał jéj odrazę. Hrabiego nie było w Warszawie, spodziewano się jego powrotu za kilka tygodni — mogła więc Małaszka namyślić się i ułożyć plan dalszego postępowania. On zapomniał o niéj, a ona pragnęła pozornie zapomniéć o nim. Codziennie słyszała zachwyty nad swą urodą, wzrostem — słowem, nad całą postacią. Uczuła się bardzo piękną i uraza do hrabiego spotęgowała się w jéj sercu. Na wsi, w nizkiéj chacie, przy Julku, straciła już wiarę w moc swych wdzięków, — tu, wśród tych złocistych luster i świec jarzących, zdumiała nad czarem, który wiał z całéj jéj istoty.
Teraz stawała długo i często przed wielkiemi zwierciadłami, uśmiechając się do siebie i przybierając wdzięczne pozy. Rzekłbyś, że to model z profesyi, wyćwiczony przed stalugami najwybredniejszych malarzy. Gdy dziecię spało — ona zdejmowała zeń błękitną kołderkę i drapowała na sobie jedwab’ i koronki, owijając swą głowę w te lśniące błękity.
Patrzyła wtedy w wielkie lustro w złoconych ramach, i obracała się profilem lub en face, nagarniając jasne włosy nad czoło.
Duma jéj rosła z dniem każdym. Stała się kapryśną, wymagającą. Spała długo i gniewała się, gdy dziecię sen jéj przerywało. Szczypała je wówczas i życzyła w nadmiarze uczucia, aby „mu oczy na wierzch wyszły...”
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/259
Ta strona została uwierzytelniona.