Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/264

Ta strona została uwierzytelniona.

siedząc w jedwabnéj spódnicy i różnobarwnych koralach, na ławce w owocowéj alei miejskiego ogrodu.
Była to artystka skończona, — nie robiąc studyów à la Sarah Bernhardt, czarowała widzów to niezrównanym wdziękiem wiejskiéj mołodycy, to pozą lub finezyą miejskiéj kobiety.
Miała na zawołanie śmiech lub łzy — pokorę lub dumę — wdzięk kotki lub majestat królowéj. Jak zręczny pająk roztaczała swe siatki i za pośrednictwem dziecka podbijała serce matki. O swoim synie nie myślała nigdy; pierwszy i ostatni raz rozrzewniła swoją opowieścią miłosierne damy. Kupiła sobie za tę opowieść spódnicę i dała pokój macierzyńskim sentymentom.
Gdy Julek nazajutrz po ucieczce Małaszki dowiedział się całéj prawdy, jęknął boleśnie i zatoczył się jak pijany.
Uciekła!
Uciekła wśród nocy, rzucając dom, dziecko i jego — uciekła do ludzi, do miasta...
Na służbę. Po co? Czy jéj tu źle było?
I błędnemi oczami powiódł po ścianach chaty. Nic nie brakowało. Tyle garnków, tyle misek — nawet dwie stłuczone filiżanki, które sam skleił, stary dywanik z sanek, obrazek z pudełka od chustek, który znalazł na śmieciach... Obrazek ten zawiesił nad oknem. Była tam głowa blondynki w różowéj mocno dekoltowanéj sukni i w lila kapeluszu z piórami. Pamiętał, że Małaszka częściéj stawała przed tym obrazkiem, jak przed obrazami świętych i wizerunkiem Pana Jezusa. Patrzał teraz na malowaną twarz blondynki i znajdował pewne podobieństwo w téj czerwonéj twarzy do swéj żony.