Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

Przez otwarte drzwi wpadł do chaty prąd ciepłego świeżego powietrza.
Umarło! umarło!
Julek nie płakał, obłąkanym wzrokiem tylko patrzył przed siebie. Ściskało go w gardle; na ziemi dostrzegł ciemną perkalową koszulkę. Stepanek nie włoży już jéj więcéj — on leży zimny i martwy z twarzyczką zczerniałą, z oczkami zamkniętemi.
Julek wstał i złożył martwe dziecię w kołysce, potém ścisnął skronie swe, jak gdyby czuł, że czaszka mu pęknie.
Obejrzał się wokoło i nie mógł przypomniéć sobie, gdzie się znajduje. Zaczął myśléć, ale to myślenie sprawiło mu ból niewypowiedziany. Wiedział tylko jedno, że jest ojcem i że to jego dziecię śpi w kołysce.
Wziął znów dziecię na rękę i zaczął z niém chodzić po izbie, huśtając je i kołysząc bezustannie.
Nie czuł zimna i sztywności trupa, owszem okrywał go pocałunkami i przemawiał doń najczulszym głosem.
Trwało to do rana; gdy słońce weszło i pierwsze jego promienie wpadły do chaty, on chodził jeszcze po ciasnéj izbie, kołysząc martwe dziecię na rękach.
Razem z duszyczką dziecka i dusza tego nieszczęśliwego uleciała bezpowrotnie, pozostały tylko dwa ciała, z których jedno miało jeszcze pozory życia...
Całe lata składały się na tę jednę chwilę. Nosząc już w sobie skłonność do melancholii, którą rozwinęła samotność i częste przesiadywanie w lesie, — Julek stracił rozum — zwaryował!...
Było-to ciche, spokojne obłąkanie — nie robił nikomu