klęczącego u stóp swoich, pośród porozrzucanych zabawek, tuż obok pajaca w czerwonéj bluzce.
Widzi we śnie jaknajdokładniéj twarzyczkę pajaca wykrzywioną, ironicznie uśmiechniętą... nagle te rysy przemieniają się w dawniéj je znane, nawet dobrze znane. Postać pajaca rośnie, olbrzymieje — czerwona bluzka zamienia się na ponsową kurtkę ze złotą blachą u rękawa. Zamiast błazeńskiego kołpaka, widnieje dżokiejska czapka, a z pod niéj wysuwają się czarne, gęste włosy. Ciemne oczy patrzą ponuro, smutno na leżącą kobietę.
I w bladém świetle lampy pajac podnosi się z miękkiego kobierca i staje nagle przed nią, grożąc, szepcząc jakieś niezrozumiałe słowa. Twarz ma mściwą, nieubłaganą, jednę rękę kładzie na piersi kobiety. Ręka ta ją dusi, tłoczy ku ziemi, gniecie... Radaby pozbyć się tego okropnego ciężaru, ale zagięte palce wpijają się w jéj ciało. Czuje ból straszny, dotkliwy.
Nagle krzyk wyrywa się z jéj ściśniętego gardła. Poznała go!
Poznała to senne widzenie, te oczy ciemne, chmurne, te włosy czarne i tę dżokiejską kurtkę.
To Julek — to jéj mąż!
Dobywa wszystkich sił — zrywa się, otwierając oczy.
Wszystko znikło.
Lampa zgasła, a wschodzące słońce zagląda ciekawie przez białe story. W kołysce śpi Maryanek, a na ziemi drzémią zabawki, fotelik i mały tekturowy pajac w czerwonéj bluzie.
Ani śladu dżokieja z herbową blachą na ramieniu.
Małaszka siedząc na łóżku, uspokaja się powoli. Taki głupi sen!
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.