Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/284

Ta strona została uwierzytelniona.

Okno pokoju wychodziło na ogrody otaczające ulicę.
Gwar miasta nie dolatywał do uszu zgnębionéj kobiety.
Było-to morze ciemności ta noc, która rozpościerała swoje cienie.
W cieniach tych zasypiał świat. Świat usypiał téj nocy, a w kamiennéj piersi Małaszki budziło się serce.
Dwie łzy spłynęły z jéj oczu.
Płakała długo, drżąc na całém ciele. Zrozumiała swą nicość, czuła, że nie samą pięknością ciała można skłonić mężczyznę do pożądania kobiety. Myśli głucho pracowały w jéj głowie, była zanadto pogrążoną w ciemności umysłowéj, aby mogła odrazu sformułować czego jéj brak właściwie. Czuła to jednak. Powstało w niéj uczucie wielkiéj zazdrości do tych pań, które tak pięknie mówić umieją, nie zazdrościła im haftowanych parasolek lub jedwabnych dolmanów — ona chętnie byłaby oddała teraz białość ramion swoich i czar oczu zielonych za możność wysłowienia się tak, jak te panie mówiły do siebie w salonie. Widziała się niczém, straciła nadzieję i płakała.
Północ wybiła głośno, dźwięcznie, śmiało.
Małaszka machinalnie zwróciła się ku drzwiom, i chwiejąc się, zeszła po wschodach.
Miała oczy łez pełne i serce ściśnięte głębokim żalem.
Na kurytarzu zastała całą służbę w przerażeniu wielkiém.
Biegano, szeptano i potrącano się wzajemnie.
Małaszka przeczuciem wiedziona zatrzymała się nagle.