Wiatr dął z coraz większą gwałtownością — deszcz lał strumieniami. Nakoniec otworzyła drzwi i weszła do chaty niepewna, dziwnie zaniepokojona... Wśród ciemności, panującéj w izbie, doleciały ją kroki nóg i monotonne mruczenie.
— Sieroto moja! — mówił waryat, chodząc po izbie.
Małaszka zadrgała, poznała ten głos.
Był-to głos jéj męża — kołysał dziecię i chodził po izbie. Nie śmiała się jednak odezwać, bała się, bo jakkolwiek głos Julka pieścił dziecię, jednak brzmiała tam nuta ostra, przykra, jakaś groźna nawet. Stała więc tak przytulona do ściany, bez tchu i myśli. Wiedziała, że ją spotka jakieś nieszczęście, czekała nań cierpliwie.
Od chwili śmierci małego Maryanka doznała tyle ciosów i upokorzeń, że zaczynała obojętniéć na wszystko. Powróciła do chaty, bo ją państwo wypędzili, każąc sobie dziękować, że nie dają jéj uwięzić za otrucie dziecka.
Wśród najgrawań i drwin służby odstawiono ją na koléj, zapłaciwszy jéj miejsce III klasy, do rodzinnéj wioski. Z całéj świetności dozwolono zabrać czerwoną jedwabną spódnicę, i ten skarb przywiozła ona do swéj chaty w małém zawiniątku, trzymaném w ręku. Było to wszystko, co się jéj zostało... jedyna pamiątka bezpowrotnéj przeszłości, świadek tryumfów i hołdów, odbieranych pod zielonemi drzewami miejskiego parku.
Kochała tę spódnicę i ceniła ją jak relikwię.
Kto wie? może jeszcze kiedyś dostanie się do miasta, włoży wtedy jedwabie i zaszeleści niemi... Trzyma więc w ręku to jedyne bogactwo swoje i słucha piosenki i słów waryata.
Nie rozumie go dobrze — wie, że nosi po izbie dziecko i usypia je, ale dlaczego w chacie ciemno, dlaczego
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.