Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.

wiatr tak smutno jęczy, wpadając do wnętrza przez wybite szyby?
Nakoniec Julek zbliża się do kołyski — zapewne ułożył dziecko na posłaniu, bo porusza czas jakiś plecioną kolebką i uspokaja dziecinę.
Potém podnosi szmaty z ziemi i wychodzi.
Przestępując próg, dotknął zlekka Małaszkę, ale nie zważał na to — śpieszył nad staw, prać wśród deszczu i wichru podarte łachmany. Dla tego człowieka była wieczna noc w umyśle i wieczna noc dokoła. Ciemność nie przestraszała go.
W chacie została sama Małaszka.
Odetchnęła i złożywszy zawiniątko, zbliżyła się do kolebki.
Machinalnie wyciągnęła ręce.
W kołysce nie znalazła nikogo. Nieokreślony przestrach ścisnął jéj serce. Gdzież jest dziecko, które przed chwilą Julek kładł do kolebki.
Co to jest? czyż on zabrał dziecię ze sobą, wychodząc z chaty? Nie — przypomina sobie, że niósł tylko pęk łachmanów w spuszczonéj ręce, drugą przyciskał do skroni. Widziała to wśród ciemności panującéj w chacie. Przechodził koło niéj tak blizko, że prawie czuła jego ciężki, gorący oddech... Dziecię już powinno być duże — dwuletnie. Gdzież ono? gdzież to dziecko, które porzuciła owéj pamiętnéj nocy?
W kominie tliły jeszcze iskry pod popiołem — znalazła kawałki łuczywa, rozdmuchała ogień i oświetliła izbę.
Miły Boże! jakąż okropną, straszną ruinę ujrzała przed sobą. Brud, kurz, porozrzucane i połamane sprzęty i szmaty, tworzyły trudny do opisania chaos. Po