Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

o przechodniów. Niektórzy z robotników, zwłaszcza młodzi i nieżonaci, szli do poblizkiego szynku. Tam dla ochłodzenia pili wódkę. Niekiedy wśród gwaru i krzyku wyprowadzano jednego lub dwóch podrapanych, pokrwawionych i odstawiano ich pod eskortą policyantów do gmachu policyjnego. Stanowiło to miłą dywersyę — nad rynsztokiem rozprawiano wtedy szeroko i gorąco, rozbierając całą sprawę do najdrobniejszych szczegółów. Trwało to do chwili rozpoczęcia robót; późniéj nikły rozmowy, spory odkładano na jutro, i znów chodziły zgarbione kobiety po wązkich deszczułkach, a obdarci mężczyźni kołysali się między niebem i ziemią. Ponad tym bosym i brudnym tłumem świeciło wspaniałe złote słońce, aż krwawe z gorąca, jakie wydzielało z siebie. Jaskrawe promienie czerwieniły się jak purpura kata ponad głowami nieszczęśliwych, przeznaczonych na długie konanie moralne i fizyczne. Słońce torturowało te biedne zniszczone ciała, zawiędłe wśród potu i pyłu. A przecież nie skarżyli się oni wcale — zdawało się, że nie czują nawet téj palącéj powodzi, jaka ich wkoło oblewa; szli daléj, kując, lepiąc, wożąc taczki, wyciągając sznury lub mieszając wapno. Z okiem wlepioném bezmyślnie w stosy cegły lub białą powierzchnię wapna, stały tam dziewczyny pełne życia, młodości, a nawet urody. Kształtne usta rozchylały się po to tylko, ażeby wyzionąć jakieś potworne przekleństwo lub wysłać przyjaciółkę do stu dyabłów.
Inne brały się pod boki i chichotały cichym, stłumionym śmiechem. Zatykały sobie kułakami usta i zdawały się być ubawione miłością dwóch przyjaciółek. Zresztą istoty te zatraciły w sobie wszystko, cokolwiek mogły miéć kobiecego. Pod grubą warstwą