środku pusta kołyska, napchana łachmanami, poruszała się wolno, poważnie jakoś. Kołyska ta była straszna swą próżnią, czerniła się wśród téj izby, jak wyrzut sumienia pośród ciemnéj nocy. Małaszka zdrętwiała. A więc to był jéj dom, w którym teraz żyć będzie musiała. Przed jéj oczyma przesunął się cały szereg złocistych pokoi, miękkich kanap, błękitnych lamp — słowem, ten Eden, z którego ją tak sromotnie wypędzono. Tam dostatek, woń, przepych — tu brud, nędza, zgnilizna dokoła! Uczuła się strasznie nieszczęśliwą — zdawało się jéj, że spadła w przepaść okropną, bezdenną przepaść.
Nagle drzwi chaty skrzypnęły. Przy blasku płonącego łuczywa Małaszka poznała Julka, który stanął na progu.
Deszcz przestał padać, tylko wicher grał z szaloną dzikością. Waryat miał smutną, znękaną postać i postąpił bezmyślnie kilka kroków.
W czerwonawym blasku ognia dostrzegła Małaszka straszną, zarośniętą twarz, zczerniałą od słońca i brudu. Podarta koszula odsłaniała żylastą szyję i pierś porosłą ciemnym włosem.
Obłąkanym wzrokiem potoczył po izbie, aż oczy jego zatrzymały się na twarzy wybladłéj z trwogi kobiety.
W jednéj chwili zmienił się do niepoznania.
Żyły na skroniach krwią nabiegły, a oczy rozwarte szeroko zdawały się wychodzić z oprawy. Usta otwarte, kurczowo skrzywione, chwytały powietrze, którego im brakło.
Poznał ją.
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/290
Ta strona została uwierzytelniona.