Postąpił jeszcze kilka kroków — widział przed sobą istotę, którą nienawidził, i szedł ku niéj w zamiarze ukarania... zabicia może. Chrapliwe dźwięki dobywały się z jego ściśnionéj piersi. Oblany drgającém światłem łuczywa, zbliżał się ku niéj, jak uosobienie straszliwéj kary za wszystkie zbrodnie, które dotąd popełniła. Było w tym człowieku coś z krwiożerczości tygrysa — z oczu, z ruchów tryskała straszna, nieubłagana zemsta.
Kobieta cofnęła się ku ścianie. Bezprzytomna z trwogi nie wołała o pomoc — patrzyła tylko na męża swemi zielonemi oczami, pochylając naprzód głowę. Na dworze było cicho, tylko szum drzew i wycie wiatru przerywało tę ciszę. Julek był już przy niéj, wyciągnął ręce, pragnąc ją pochwycić i przyciągnąć ku sobie... nagle siły go opuszczają. Pada jak podcięty dąb na ziemię. Małaszka korzysta z chwili.
Kilkoma krokami, ruchem prawdziwéj pantery, wybiega z chaty, zaryglowując drzwi z zewnątrz. Nie widzi, że płonące łuczywo, źle przytwierdzone, upadło i zatliło leżące szmaty na podłodze. Po chwili ogień ogarnia odzież nieszczęśliwego szaleńca, leżącego na ziemi...
Małaszka odbiega od chaty i zatrzymuje się na wzgórku pod krzyżem przydrożnym.
Ten sam Chrystus, co przed laty, wyciągał nad nią zmęczone ramiona. Ona opiera głowę o podstawę krzyża i zamyka oczy.
Zostaje tak długą chwilę. Odpoczywa na tém błotnistém wzgórzu, wśród zimna i wichru, który targa jéj spódnicę i rozwiewa włosy. Nagle jakiś blask przedziera się przez zamknięte powieki.
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.