tytuniu. Puszczał zwolna błękitny dymek, który zakreślając kółka, niknął w powietrzu. Marysię zachwycały te kółka i stanowiły przedmiot jéj rozmyślań niedzielnych. Gdy szła do kościoła wśród gwaru tłumów świątecznie przystrojonych, myślała ciągle o nim i o tym niebieskim obłoczku, który się nad nim unosił. Ludzie potrącali ją, a ona szła daléj zamyślona.
On nie zwracał na nią uwagi. Był to chłopiec młody, zdrów, pełen życia i energii. Odważny nad podziw, szedł na najwyższe rusztowania z uśmiechem i piosenką. Zawieszony na sznurach, śmiał się do kolegów, przesyłając im żarty i wesołe słówka. Nie dbał o strój, nie bawił się w eleganta, a mimo to nie miał nigdy pieniędzy. Pożyczał na wieczne nieoddanie — a to jedno usprawiedliwiało pustkę w jego kieszeniach. Był sierotą po murarzu i już od dzieciństwa przyzwyczaił się do cegły i wapna. Czuł się téż wśród tych czerwonych murów jak u siebie; była to jego ojczyzna, religia — świat cały.
Wołano nań: Pawle!
Stojąca na dole dziewczyna w niebieskim kaftaniku drgała nerwowo ilekroć zawołano: „Pawle!” płoniła się i bladła naprzemian. Imię to miało dla niéj dźwięk i harmonię nieporównaną. Gdy potém wśród ciszy nocnéj budziła się ze snu, powtarzała, patrząc na gwiazdy iskrzące się na ciemném tle nieba: „Pawle! Pawle!...” Mówiła to cicho i z trwogą jakąś.
Mieszkała tak zwanym „kątem,” to jest zajmowała siódmą część maluchnéj izdebki. Leżała tuż pod oknem i patrzyła na gwiazdy.
Dokoła niéj spracowani współlokatorowie spali twardo, kamiennie. Mimo to dziewczyna lękała się,
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.