Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

Niedaleko śpiącego Pawła stanęła Marysia i patrzyła jak w obraz w twarz chłopca. Niektórzy robotnicy spali twardo, a garstka siedząca nad rynsztokiem, obrócona do dziewczyny plecami, widziéć jéj nie mogła. W ręku trzymała Marysia gałązkę jaśminu, okrytą liśćmi. Zerwała ją przed chwilą w sąsiednim ogródku, a teraz obrywała bezmyślnie listki, rzucając je na ziemię.
Paweł przez sen poruszał się niespokojnie. Całe roje much brzęczały w powietrzu i siadały bezustannie na twarzy i ustach śpiącego. Przerywały mu spoczynek i budziły go co chwila. Marysia patrzyła długo na utarczki Pawła z muchami — nagle obejrzała się dokoła i zaczęła się skradać ruchami kotki wzdłuż parkanu. Nie umiała sobie zdać sprawy, co ją naprzód ciągnie i do Pawła popycha, obracała w ręku gałązkę i wciąż szła naprzód, oglądając się trwożnie. Gdy była tuż przy nim, stanęła niepewna i drżąca. Paweł poruszył się, odpędzając ręką natrętną muchę — Marysia bezwiednie prawie wyciągnęła swoje ramię i gałązką zmusiła owady do ustąpienia z pola walki. Paweł spał teraz twardo, dziewczyna w niebieskim wytartym kaftaniku czuwała nad nim i delikatnie, cichutko, zieloną gałązką powiewała nad jego skronią. Zapomniała o całym świecie, o cegle, wapnie, taczkach, szaflikach, widziała tylko przed sobą ukochanego i pragnęła mu zapewnić sen spokojny.
Nagle Paweł otworzył oczy.
Zdziwił się bardzo, zobaczywszy nad sobą schyloną postać kobiecą i dwoje siwych oczów miłośnie w niego wpatrzonych. W wyrazie tych oczu musiała być przecież taka tkliwość łagodna, że Paweł uśmiechnął się,