du. Ta biedna matka, śpiąca pod zimną, opuszczoną mogiłą — gdzieś w kącie cmentarza, miała nieraz dla swéj córki pieszczotę i serdeczniejsze uczucie. Było to przecież bardzo, bardzo dawno, a jednak Marysia zaczyna przypominać sobie, jak powróciwszy z całodziennego zarobku, matka brała ją na kolana i tuliła do swéj wyschłéj, zapadniętéj piersi. Nazywała ją „Maryś” — i dawała jéj szczątki zabawek dziecinnych, podartych ilustracyj lub kawałków srebrnego papieru, znalezionych na śmietniku. Razem z wspomnieniem matki w umyśle dziewczyny zrodziła się myśl o ojcu. Nie znała go, nie widziała nigdy. Matka nie wspominała o nim nawet przy śmierci. I w przeddzień ślubu sierota uczuła nagle to opuszczenie swoje... zapragnęła dłoni matki, któraby ją do ołtarza poprowadziła, i pocałunku ojca na tę nową drogę życia...
Długo w nocy płakała; współmieszkańcy, wtajemniczeni w miarę jéj losu, dziwili się mocno tym łzom i głupocie dziewczyny. Nie odpowiadała im wcale, przecież oni zrozumiéćby nie mogli, co ją do łez pobudza. Ludzie ci, żyjący jak zwierzęta, bez miłości, bez poezyi, wyśmieliby ją za tę dziwaczną tęsknotę do matki, która zmarła przed dwunastu laty, i do ojca, którego wcale nie znała. Marysia czuła się bardzo nieszczęśliwą, a jednak zbudziwszy się nazajutrz, poszła na robotę i uśmiechała się do Pawła, a nawet do saméj siebie. Widok ukochanego odpędził od niéj daleko smutek i tęsknotę. Idzie więc ku niemu z rozjaśnioną twarzyczką, stąpając bosą nogą po rusztowaniu. Niesie cegłę i pochyla się naprzód pod tym ciężarem.
W téj chwili uderza dwunasta na poblizkim zegarze.
Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.