Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

koju. Bladość twarzy przypisano osłabieniu i nie zajmowano się nią wcale.
Niedługo ściemniło się zupełnie. Robotnicy odeszli do domów rozmawiając głośno i żałując jeszcze towarzysza. Pod parkanem pozostała tylko siedząca dziewczyna w niebieskim zniszczonym kaftaniku. Przed nią wznosiły się słupy rusztowania. Dokoła cisza, przerywana tylko turkotem dorożki, przejeżdżającéj przez sąsiednią ulicę.
Niebo zachmurzyło się i zaczął padać deszcz zimny, lodowy.
Siedząca pod parkanem kobieta nie czuła wilgoci i zimna, które ogarniało ją dokoła. Krople deszczu smagały jéj schyloną głowę, mocząc twarz i włosy, wstrząsając wychudłém ciałem, które zniszczona odzież od zimna ochronić nie mogła.
Biedna dziewczyna!...
Godziny upływały powoli, wydzwaniane przez miejskie zegary z przerażającą jednostajnością. Ona siedziała wciąż sama, z przymkniętemi oczami. Po co miała wracać do domu? Wczoraj jeszcze mówiła na progu: „do jutra!”
I przyszło jéj na pamięć to „jutro” spodziewane, pełne radości, wesela — „jutro” niosące jéj tyle szczęścia, tyle rozkoszy! Wszystko się skończyło; ten jéj wybrany nie stanie już z nią przed ołtarzem, aby odebrać z jéj ust przysięgę wierności. On poszedł gdzieś w odległą, ciemną krainę — zabrano go z roztrzaskaną głową z bruku... zabrano go! zabrano!...
Jęk rozpaczy wydobył się nakoniec ze zbolałéj piersi. Struga łez zmieszała się z zimnemi kroplami deszczu, płynącemi po twarzy dziewczyny. Wśród téj